2021-08-04 19:15:08
*zachęcony odpowiedzią na mój komentarz wrzucam jako pastę*
Nigdy więcej ,,Wieczorów Panieńskich pod Żaglami"
Między turnusami moich rejsów z dzieciakami po Mazurkach dostaję propozycję od właściciela żaglówki - zaradnego businessmana, Pana Zbysia - że za dwie stówki hehe bym trochę pożeglował z paniami hehe na wieczorku panieńskim hehe między turnusami hehe. No to ja mówię, spoko, dwie stówki dla studenta-debila to przynajmniej 90 harnasiów. Jaki to był wielki błąd.
Panie były już mocno podchmielone, ale z każdą sekundą od wypłynięcia wódeczka lała się hektolitrem na głowę a promile alkoholu we krwi zmieniały się w procenty.
Zaczęło się niewinnie.
Poza klasykami w stylu: ciągle prośbami o rozebranie się i pokazanie ,,tych żeglarskich mięśni" i ,,no może pokażesz nam SWÓJ POSTAWIONY MASZT, ŻEGLARZU HUE HUE" oraz ,,ja Ci potrzymam rumpel a Ty może dla nas potańcz dookoła masztu!" a także non stop rozmawiania o tym co one sobie (i czyje) gdzie wkładały, ile razy i jak mocno to chyba najciekawsza była matka Pana Młodego, która też tam była. Taka typowa, duża, gryfna babka. Biceps obwód 47 cm, 2 metry szerokości w barach.
No i ona to z tych co ,,kiedyś tam robiły patent żeglarza, więc właściwie wszystko wie, to ona mi pomoże, bo jej syna przypominam."
Łapała za wszystkie liny jak karasie gówno, ciągnęła i jak już pociągnęła to pyta ,,A to? Co to robi?"
Brała za wszystko co się na jachcie rusza bez pytania i była zdziwiona, że ma tak nie robić, bo przecież MÓWIŁAM MŁODY, ŻE MAM PATENT TO WIEM CO ROBIĘ.
Poprosiłem żeby pochyliła głowę na chwilę, bo robię zwrot przed brzegiem i przeleci żagiel na drugą stronę (razem z metalową rurą, do której jest przyczepiony od dołu, która nazywa się BOM od dźwięku jaki rozlega się gdy spotyka się z głową załoganta).
Na to tamta:
,,Ja tam się nie boję! Ty mi gówniarzu nie mów co ja mam rob... AŁAAAAA CO TY ROBISZ CHCESZ MNIE ZABIĆ?!?!?!". Oczywiście poza guzem nic się nie stało, ale stres lvl over 9000.
Potem płyniemy kawałek dalej i jakaś żaglówka ewidentnie straciła sterowność i nagle skręca nam w burtę. No to ja chcę ją spokojnie wyminąć a ta baba dosłownie ŁAPIE ZA MÓJ STER I DRZE SIĘ: CO TY ROBISZ?! CHCESZ NAS ZABIĆ?! ZARAZ W NAS WPŁYNĄ! MUSZĘ CI POMÓC!
I próbuje mi wyszarpnąć ster i skręcić w drugą stronę. Dosłownie o milimetr rufą ich minęliśmy, gdyby trochę więcej jeszcze siły miała (chociaż i tak czułem jakbym się siłował z Eddiem Hallem w prime) to władowałaby nas burtą prosto w ich rozpędzony dziób.
Ale najlepiej było podchodzić do portu. Wcisnąłem im kit, że jak mrugają maszty pogodowe, to trzeba natychmiast spływać, bo zaraz jebnie sztormem i łódka zrobi grzybka (prawda jest taka, że te maszty na Mazurach to mówią tyle o zbliżającej się burzy co TVP o starym stanowisku pana Piotrowicza). Myślę dobra, spłynąć teraz i już koniec tego gówna. Oj się myliłem.
Żeby się zacumować w porcie trzeba mieć do czegoś przymocowane cumy zarówno na dziobie jak i na rufie. Więc wchodząc samemu do portu, na płynącej łódce trzeba się trochę nabiegać przód-tył żeby ładnie się przycumować (w tym przypadku dziób do pływającej ~9 metrów od kei bojki z uszkiem przez, które trzeba przeciągnąć linę). No więc wpływam do portu, proszę żeby absolutnie nic nie dotykać, ja za sekundę wracam do steru na rufkę, pobiegnę tylko nam przycumować do boiki dziób, proszę nic nie dotykać!. Biegnę na dziób, przeciągam przez ucho cumę i naglee...
JAK NIE RYKNIE SILNIK.
Baba wrzuciła maksymalne obroty na silniku na wstecznym i z zajebistym impetem płyniemy prosto w betonową keję. Rzuciłem się na rufę z powrotem i jakimś cudem, znowu 5 centymetrów od betonki, zatrzymałem rozpędzony jacht.
Na koniec schodząc jedna z nich zrzygała się wprost do kokpitu. Sprzątałem ten jacht przed nowym turnusem dzieciaków cztery godziny.
Nigdy więcej. Never again.
OC
Historia prawdziwa
385 views16:15